- Super, świetnie - przekrzykiwały się dziewczynki jadące z tyłu.
- Wspaniale - Basia była ciągle rozmarzona
- Czy jutro będziemy już galopować?- zapytała ta większa, miała chyba na imię Karolina.
- Zobaczymy - Sylwia uśmiechnęła się tajemniczo, ale każdy głupi zrozumiałby, że będą już galopować. Basia bałaby się chyba galopować, a poza tym, ona będzie mogła przyjechać dopiero za tydzień. Wspaniale byłoby jeździć tak często jak inni.
Przed stajnią czekała już mama.
- Pospiesz się, córeczko! - poprosiła - mam dziś jeszcze ucznia, będzie za dwadzieścia minut.
- Mamo jeszcze muszę zrobić z koniem! - Basia nie bardzo wiedziała, co znaczy „zrobić z koniem", ale słyszała, jak pani Marta mówiła do innych dzieci po jeździe: „Poróbcie z końmi i jesteście wolni" i dodawała zaraz: „Tylko przyjdę sprawdzić!"
- Dobrze, dzisiaj już zrobię wszystko za ciebie - Sylwia uśmiechnęła się do mamy - odrobisz w przyszłym tygodniu. Na twarzy mamy pojawiło się uczucie ulgi i wdzięczności, Basia była za to niepocieszona. Co znaczy „wszystko", a poza tym - dlaczego inne dzieci mogą więcej jeździć i do tego "wszystko porobić", a ona nawet nie wie co.
W drodze powrotnej siedziała w samochodzie - jak mawia mama „naburmuszona" - ale mama i tak nie zwracała na nią uwagi i do tego się uśmiechała. Basia czuła, że dalsze "naburmuszanie" na niewiele się zda. Tym bardziej, że u mamy uśmiech numer trzy zwiastował jakąś miłą wiadomość, ale żeby ją usłyszeć, koniecznie trzeba się było też uśmiechnąć. - Już - powiedziała wreszcie do mamy i pokazała wymuszony nieco uśmiech.
- Co już? - mama udawała, że nie rozumie.
- No mamooo! Przecież się uśmiecham! Powiedz!
- Jeżeli to jest uśmiech, to ja jestem szach perski. Pokazać ci lusterko? - Basia parsknęła śmiechem, kiedy wyobraziła sobie mamę w roli perskiego szacha.
- No, teraz już, znacznie lepiej - mama nadal tajemniczo się uśmiechała.
- Powiesz w końcu?! - Basia gotowa była znowu się naburmuszyć.
- W przyszłym tygodniu możesz przyjechać od razu po szkole, pan Mikołaj przyjeżdża po Filipa i zabierze też ciebie. Ja przyjadę do Filipa później i wrócimy razem dopiero wieczorem.
- A za dwa tygodnie? - Basia chciała mieć pewność, że tak będzie już zawsze.
- Za dwa tygodnie zobaczymy. Wysiadaj - mama zatrzymała auto przed garażem. Kolejny tydzień do kolejnej środy wlókł się niemiłosiernie. W sobotę pojechały razem z mamą do sąsiedniej wsi na zamek. Zamek by jedyną atrakcją w okolicy. Właściwie były to ruiny wspaniałego średniowiecznego zamku na skale. Zwykle zamek stał pusty, ale od czasu do czasu odbywały się tam festyny albo koncerty. Wtedy zjeżdżało się tam mnóstwo ludzi. Były stragany z różnościami, występy, no i oczywiście konie! Pod zamkiem na niewielkiej łące stały zwykle dwa lub trzy. Za pięć złotych można było przejechać się do końca łąki i z powrotem. Basia już kiedyś jeździła pod zamkiem, ale pan, który był tam z tymi końmi, prowadził wówczas konia, na którym jechała, w obie strony. To było oczywiste, nie umiała jeszcze wtedy kłusować i nic nie wiedziała na temat koni, znała tylko Maćka. Teraz postanowiła poprosić tego pana, żeby mogła pojechać do końca łąki i z powrotem sama. Pojedzie kłusem. Koleżanki zobaczą, jak potrafi anglezować, a pan ponieważ nie będzie musiał prowadzić konia, na pewno zgodzi się, żeby mogła pojechać dwa razy. Dziewczyny pękną z zazdrości i na pewno uwierzyć, że już sama pojechała do lasu, bo na razie uwierzyć jej nie chciały.
Kiedy podjechały pod zamek, musiały stać w długiej kolejce na parking. Kiedyś można było stanąć autem gdziekolwiek, ale teraz żona burmistrza otworzyła parking da samochodów, a burmistrz w całej wsi ustawił zakazy zatrzymywania się, żeby wszyscy musieli płacić za parkowanie pod zamkiem. Na parkingu stały już auta rodziców Jolki i Moniki. Wiec dziewczyny na pewno są na zamku. Żeby tylko pan się zgodził! I żeby były konie! O anglezowanie się nie martwiła, bo nawet pani Sylwia mówiła, że świetnie jej idzie. Konie pod zamkiem były - jak zwykle w takich sytuacjach. Byt nawet ten sam pan, który był poprzednim razem. Na pewno się uda!
Gdy Basia z mamą podeszły do kolejki, Jolka z Moniką jechały właśnie z powrotem. Konia każdej z nich prowadził ktoś inny, a pan, który poprzednio oprowadzał Basię, stał tylko i zbierał pieniądze od wszystkich chętnych. Basia sprawdziła jeszcze na wszelki wypadek, czy pięć złotych, które miała przygotowane specjalnie na tę okazję, jest jeszcze w kieszeni. Było!
- Basiu, nie myślisz, że trochę szkoda pieniędzy? - mama. nie była przekonana, czy na pewno warto wydać pięć złotych za minutę jazdy.
- Muszę im pokazać, jak się anglezuje, od środy się ze mnie śmieją i nie chcą mi uwierzyć - Basia musiała zrobić to koniecznie. Od rana wyobrażała sobie miny, jakie zrobią dziewczyny, kiedy będzie kłusowała. Za nic nie chciała z tego zrezygnować.