Część III
III
Okna z pokoju dziewczynek wychodziły na ujeżdżalnię. Rano obudził je dziwny ruch i warkot ciągnika, coś się działo na ujeżdżalni.
- Ciekawe co to? - Basia wyskoczyła z łóżka i podbiegła do okna.
- Cicho! - zamruczała Karolina jak co dzień rano, naciągając kołdrę na głowę.
-Ojej! Jak kolorowo! - krzyknęła z zachwytem Basia - na całej ujeżdżalni stoją przeszkody!
- Czemu ona tak krzyczy? - myślała półprzytomna Karolina - gdzie ja w ogóle jestem?
- Karolina, popatrz! - wołała rozentuzjazmowana Basia - teraz przywieźli jeszcze czerwono-białą! Chodź szybko, zobacz!
Karolina gwałtownym ruchem odsunęła z głowy kołdrę i otworzyła oczy. Powoli zaczęła sobie przypominać wczorajsze rozmowy. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić resztki snu, w końcu usiadła na łóżku.
- Już wiem, pani Marta mówiła, że dzisiaj konie, które jadą do Rybnika, mają przejechać parkur.
- Nigdy jeszcze nie widziałam, jak konie skaczą przez tyle przeszkód - Basia dostała wypieków na twarzy - to znaczy, że i ty będziesz jechała parkur?
- Ja? - do Karoliny dopiero teraz dotarło, że przecież ona też ma startować w zawodach - no nie wiem... - dodała po chwili trochę niepewnym głosem, wstała z łóżka i podeszła do okna.
Na treningach skakało się zwykle przez dwie, czasem trzy przeszkody. Pani Marta albo pan Paweł ustawiali je ciągle inaczej, ale zawsze z tych samych starych stojaków i starych drągów, na których trudno było dostrzec ślady farby. Teraz na ujeżdżalni stały przeszkody we wszystkich kolorach tęczy i było ich tak dużo, że dziewczynki zaczęły się obawiać, że nie będzie gdzie jeździć. Stały jeszcze przy oknie, kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Żółwik.
- No, Karolina, twój wielki dzień! Trzymaj - podała Karolinie wieszak, na którym wisiała czarna marynarka, biała koszula i białe spodnie.
- To dla mnie? - Karolina wzięła od Żółwika wieszak, jak gdyby była to najcenniejsza i najdelikatniejsza rzecz na świecie.
- A dla kogo? Pan Mikołaj dzwonił wczoraj po południu, żebym ci to pożyczyła na zawody, podobno jedziesz do Rybnika. Zresztą po co stawialiby cały parkur?
- Myślisz, że to specjalnie dla mnie? - Karolinie nie bardzo chciało się w to wierzyć.
- Jasne, musisz przed startem spróbować, jak to jest pokonać dziewięć przeszkód, jedna po drugiej, i jeszcze zapamiętać, w jakiej kolejności. Bardzo rzadko wyciąga się nowe przeszkody.
Karolina poczuła, jak coś ją ściska w żołądku. Obudziła się strasznie głodna, ale teraz już jej jakoś przeszło. Przy śniadaniu patrzyła na stół zastawiony różnymi pysznościami i wiedziała, że niczego nie byłaby w stanie wziąć do ust. Patrzyła na Basię i Żółwika, które nakładały sobie coraz to nowe smakołyki, pochłaniając je w wielkich ilościach, i robiło jej się coraz bardziej niedobrze.
- Młoda, jak ty masz zamiar dzisiaj jeździć, skoro nic jeszcze nie zjadłaś - pan Mikołaj jak zwykle niczego nie rozumiał.
- Nie jestem głodna - odpowiedziała tylko, mając nadzieję, że nie przyczepi się jak zwykle.
- Uuu, to niedobrze, wątpię, żebyś dała radę skakać nic nie jedząc, zjedz chociaż jajko albo parówkę.
Karolina na samą myśl o jajku poczuła, że żołądek zbliża jej się do gardła. Na szczęście do rozmowy wtrąciła się pani Marta.
- Daj jej spokój - powiedziała pojednawczo- obiecujemy zjeść dzisiaj dwa obiady, prawda Sarenka?
- Tak - odpowiedziała, chociaż była święcie przekonana, że już nigdy niczego nie zje.
- Sarenka? - pan Mikołaj na szczęście przestał mówić o jedzeniu - nawet pasuje. Kto wymyślił?
- Ja - uśmiechnęła się pani Marta - każdy musi mieć jakieś przezwisko.
- Ja nie mam - Sabrina zrobiła smutną minę.
- Ja też - dodała równie smutna Basia.
- Przyjdzie czas i na was - pani Marta była od rana w dobrym humorze - a ty, Żółwiku, jak się czujesz bez pancerzy-
ka ?
- Dobrze, tylko jeszcze nie mogę wyprostować tej ręki do końca, ale pan doktor powiedział, że jeśli chcę, mogę już zacząć jeździć!
- Ale ty na pewno jeszcze nie chcesz?
- No wie pani?! Już nie mogę się doczekać!
- To dobrze, po południu konie, które rano będą skakać, pójdą na spacer do lasu, możesz jechać na którymś, to najlepszy początek po tak długiej przerwie - powiedziała pani Marta i zaczęła dzielić konie na ranne jazdy. Wymieniała wszystkich: kto, o której, na jakim koniu, tylko o Karolinie zapomniała.
- Może pani Marta nie wie, że też mam jechać do Rybnika - zaczęła się martwić w duchu Karolina - i to wcale nie jest prawda?
Wszyscy powoli zaczęli wstawać od stołu. Pani Marta z panem Pawłem rozmawiali o nowym wędzidle dla Berka, nie zwracając uwagi na Karolinę, która siedziała ze spuszczoną nad talerzem głową, przeganiając widelcem kilka okruszków chleba to w tę, to w tamtą stronę.
- A, Sarenka! Zapomniałabym, ty na jedenastą z Fany - rozległo się wreszcie, w momencie, kiedy Karolina była już pewna, że wszyscy żartowali - musimy spróbować pojechać cały parkur. Tylko się nie spóźnij!
- Dobrze - odpowiedziała Karolina i wstała powoli od stołu, za wszelką cenę starając zachowywać się jak pozostali, jak gdyby to, że ma jechać dzisiaj cały parkur, było czymś zupełnie normalnym.
- Karolina, ty się zupełnie nie przejmujesz? Nie boisz się nic a nic? - Basia patrzyła na nią z podziwem - ja to bym chyba, nie wiem...
- E tam - odpowiedziała tylko Karolina, bo nic innego nie chciało jej przejść przez gardło.
Treningi zaczynały się o dziesiątej. Pierwsze wychodziły zwykle najmniejsze pony, te, które skakały najniżej, a później coraz większe konie, skaczące coraz wyższe przeszkody. W dniach, kiedy na treningach były skoki, należało koniecznie być punktualnie na wyznaczoną godzinę. Chodziło o to, żeby było jak najmniej przestawiania ciężkich przeszkód, bo oprócz wysokości, trzeba również dopasować odległości między przeszkodami w zależności od wielkości konia i pani Marta okropnie się złościła, jeżeli komuś się pomyliło albo nie zdążył. Czasem można było w ogóle nie skakać! Dlatego Karolina na wszelki wypadek poszła do stajni od razu po śniadaniu, mimo że miała jeszcze
mnóstwo czasu.
Czyszczenie konia przed jazdą nie było jej ulubionym zajęciem, ale dzisiaj to było coś zupełnie innego. Każdemu zdarzało się wrócić do stajni albo oprowadzać konia w ręku przez całą jazdę z powodu słomy w ogonie czy niedoczyszczonej zaklejki, ale dzisiaj zdarzyć się to nie mogło za nic.
Za dziesięć jedenasta Fany była wyczyszczona, osiodłana, gotowa do treningu.
- Super! - do stajni wszedł pan Paweł - od nowości nie była taka czysta - z uznaniem pokiwał głową - wkręć jej jeszcze hacele - dodał i poszedł.
Jak wyglądają prawdziwe hacele? >>zobacz<<
Karolina bardzo lubiła, kiedy ktoś zauważył jej wysiłek, więc słowa pana Pawła zrobiły jej wyraźną przyjemność. Haceli jednak nigdy nie wkręcała. Do jedenastej zostało zaledwie pięć minut. Dlaczego nikt jej nie powiedział o tym wcześniej?! I skąd ona ma teraz wziąć hacele?! I jak je wkręcić?!
Wybiegła ze stajni jak oparzona i wpadła prosto na Żółwika, który o mało się nie przewrócił.
- O, Żółwik! - wykrzyknęła z ulgą - skąd się bierze hacele?!
- Z siodlarni, z niebieskiej skrzynki - odpowiedział zdziwiony Żółwik - ale po co... - - nie dokończyła, bo Karolina biegła już z szybkością światła do siodlarni. Niebieska skrzynka stała na półce, na której były też podkowy, narzędzia kowalskie i coś tam jeszcze. Karolina gwałtownym ruchem otworzyła skrzynkę. W środku pełno było kostek wielkości kości do gry, tyle że metalowych. Każda kostka miała z jednej strony małą śrubkę, pewnie do wkręcania. Karolina widziała kiedyś, jak przed wyjazdem do lasu wkręcał hacele pan Mariusz, kolega pana Mikołaja. Wkręcało się je w kopyta, ale nie przyjrzała się wtedy dokładnie. W klubie przed jazdą nikt nigdy haceli nie wkręcał. Ale z drugiej strony nikt, jak długo Karolina była w klubie, nie jechał całego parkuru.
Wzięła kilka kostek, spojrzała krytycznie - no, tyle powinno wystarczyć - pomyślała. Z drugiej przegródki zabrała srebrny klucz, podobny do tego, jaki miał tata w samochodzie, bo przypomniała sobie, że pan Mariusz używał takiego klucza, kiedy wkręcał wtedy hacele Don Giovaniemu. Czasu już nie było. Zegarek właśnie piknął jedenastą, kiedy wchodziła z powrotem do boksu Fany. Położyła hacele przy wejściu, zabrała tylko jeden i klucz.
- Fany, daj nogę - powiedziała, opierając się barkiem o łopatkę konia.
Klacz posłusznie podniosła nogę. Karolina chwyciła ją jedną ręką, drugą usiłowała wkręcić hacel, ale za nic jej się to nie udawało. Próbowała we wszystkich miejscach kopyta, zła, że nie przyglądała się dokładnie, jak robił to pan Mariusz. Czuła, że ręce zaczynają jej drżeć z coraz większego zdenerwowania, bo przecież była tu godzinę wcześniej, a i tak się spóźni! Na dodatek z ręki wypadł jej klucz. Żeby go podnieść, puściła nogę Fany. Ta postawiła nogę na ziemi i już nie chciała drugi raz podnieść. Karolina czuła, jak łzy zaczynają powoli kapać jej z oczu.
- Sarenka, co ty robisz? - w drzwiach boksu stała pani Marta.
- Pani Marto, ja nie dam rady- Karolina nie próbowała już powstrzymać łez.
- Czego, dziecko? - pani Marta nie była zła, że dziewczynka jeszcze nie wyszła, co dodało Karolinie odrobinę otuchy.
- No, wkręcić tych haceli - odparła z płaczem.
Pani Marta zmarszczyła brwi w charakterystyczny sposób, a wyraz jej twarzy był odbiciem bezgranicznego zdziwienia.
- Chciałaś jej wkręcić hacele?! - pani Marta przestawała się dziwić, a zaczynała uśmiechać - a jak ty chciałaś to zrobić, skoro ona w ogóle nie jest kuta?
- No, właśnie nie wiem - Karolina stała ze spuszczonymi rękami i płakała, sama nie wiedząc - ze smutku czy ze złości.
- A kto dał ci taką genialną radę? - pani Marta nie ukrywała już zupełnie rozbawienia.
- Pan Paweł - odpowiedziała Karolina przez łzy.
- Tego się mogłam spodziewać, to jego stały numer - pani Marta objęła Karolinę ramieniem - kiedyś Marysi kazał wkręcić hacele bosemu koniowi i to na zawodach, tuż przed startem. Też dała się nabrać. Hacele wkręca się do specjalnych otworów w podkowach, żeby koń mniej się ślizgał. U nas na piasku nie ma takiej potrzeby. Niekutemu koniowi nie da się wkręcić haceli.
- Ale się wygłupiłam - Karolina nie wiedziała, czy się śmiać, czy złościć - już nigdy nie będę wkręcać koniowi haceli! - dodała z pełnym przekonaniem.
- Będziesz, będziesz, pierwszy raz właśnie w Rybniku. Po południu Paweł ją okuje, bo tam jest trawiasty hipodrom i hacele będą niezbędne. A teraz szybko na ujeżdżalnię, jesteś już dwadzieścia minut spóźniona.
Karolina przypomniała sobie nagle, co ją teraz czeka. Zapomniała o hacelach i znowu wrócił dziwny ucisk w żołądku. Ucisk ten pojawiał się później przez lata przed każdymi ważnymi zawodami, ale nigdy już nie był tak silny jak przed tym pierwszym prawdziwym parkurem.
Przed stajnią dociągnęła popręg i wgramoliła się sama na siodło. Fany nie była zbyt duża, w stajni stało wiele koni znacznie większych od niej, ale dla Karoliny była na razie, jak mówił pan Mikołaj, i tak za duża. Na inne konie, na których jeździła, wsiadała bez żadnych problemów, przy wsiadaniu na Fany ciągle musiała się jeszcze "napocić".
Ujeżdżalnia zastawiona była przeszkodami. Jazda między nimi wymagała większego skupienia niż normalnie. W czasie stępa, od którego zaczynała się każda jazda, nie było kłopotów, ale kiedy po piętnastu minutach Fany i inne konie zakłusowały, kłopoty się zaczęły. Między niektórymi przeszkodami był przejazd tylko na jednego konia. Co chwila zdarzało się, że dwóm koniom wypadało akurat tamtędy przejechać. Wtedy jeden lub obydwaj jeźdźcy musieli się zatrzymać. Wybijało to z rytmu i dlatego każdy starał się zmieścić w wąskim przejściu jako pierwszy. Karolina świetnie radziła sobie już na ujeżdżalni, ale kiedy zrobiło się tu tak ciasno, poczuła się niepewnie. Na wszelki wypadek wolała zatrzymywać konia wcześniej, żeby z nikim się nie zderzyć.
- Karolina, musisz być trochę bardziej pewna siebie - głos pani Marty był zachęcający i spokojny, jak zawsze, kiedy robili coś nowego - koń też ma oczy.
- Łatwo powiedzieć - pomyślała Karolina - oni wszyscy jeżdżą jak szaleni.
- Uważamy na Karolinę! - krzyknęła w tym momencie pani Marta do pozostałych, czytając chyba w jej myślach - a ty, mała, obudź się wreszcie, bo w ten sposób w życiu nie rozprężysz tego konia. Na rozprężalni na zawodach nikt nie będzie się przejmował, że jedziesz pierwszy raz, a tam będzie dwa razy ciaśniej niż tutaj.
- Skoro inni potrafią to przecież ja też - ta myśl dodała Karolinie odwagi. Ruszyła energicznie do przodu i o dziwo zrobiło się łatwiej. Mijała inne konie płynnie, już bez zatrzymywania się, i powoli przestawała odczuwać niepewność. Jazda wyglądała prawie normalnie. Stęp, kłus, zagalopowania, przejścia z kłusa do galopu i odwrotnie. Pani Marta odzywała się rzadko, czasem tylko rzucała komuś jakąś uwagę typu "naciskaj mocno na strzemiona" albo "nie zakręcaj na jednej wodzy". W końcu padło sakramentalne - i proszę, kłusem kopertę w stronę autobusu.
Skakali jak na normalnej jeździe, ciągle tę samą przeszkodę, którą pani Marta co kilka skoków podnosiła. Nawet jeszcze gorzej, bo na normalnej jeździe skakało się dwie przeszkody, a tu ciągle tylko jedną.
- Ciekawe po co te wszystkie przeszkody - myślała Karolina coraz bardziej zmartwiona, ale starała się jak najdokładniej wypełniać wszystkie polecenia, mając nadzieję, że w końcu musi się zacząć.
- Karolina, nie kładź się na szyi, wyprostuj się - usłyszała po raz kolejny i po raz kolejny przysięgła sobie, że już zapamięta i przy następnym skoku... Ale następnego skoku nie było.
- Do stępa i wszyscy na kółko! Zostaje siwa - pani Marta wskazała na Natalkę.
Karolina wyjechała z innymi z ujeżdżalni na koło, które normalnie służyło do lonżowania koni. Nie wiedziała, czy dać koniowi długą wodzę jak po każdej jeździe, czy popuścić popręg, ale ponieważ nikt nic takiego nie robił, postanowiła czekać.
- Patrzeć mi tu wszyscy, żebym nie musiała powtarzać - z ujeżdżalni dobiegł głos pani Marty - Natka, jedziemy czerwoną stacjonatkę w stronę autobusu, na lewo zielony okser, tylko równiutko na dwóch wodzach, łagodny zakręt. Po okserze na prawo na niebieski okser i na cztery żółta stacjonata, dalej znowu na prawo ...
- Matylda, co znaczy "na cztery"? - spytała Karolina półgłosem.
- Głupia jesteś? Cztery foulée! Tam masz zrobić cztery foulée - odpowiedziała Matylda z irytacją w głosie - no i nie wiem, co po stacjonacie!
Karolina aż skuliła się na koniu. Miała ochotę zsiąść z niego i pójść do domu. Do tego, że Matylda potrafi się wydrzeć bez powodu, była już przyzwyczajona. Nagle jednak zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak zrobić tam, gdzie kazała pani Marta cztery foulée, a zapamiętanie, w jakiej kolejności należy skakać przeszkody, jest zupełnie niewykonalne!
Natalka ruszyła. Z ujeżdżalni dochodziło co chwila "wolno, wolno, nie pędź, wyjedź zakręt, wolno, patrz, gdzie jedziesz". Po trzeciej przeszkodzie Karolina już zupełnie się pogubiła. Natalka jeździła tam i z powrotem, skacząc coraz to nowe przeszkody, a Karolinę ogarniała coraz większa pustka. Pogłaskała po szyi Fany, która szła równym stępem wzdłuż ogrodzenia, jak gdyby to, co miało wydarzyć się za chwilę, nie było niczym szczególnym.
- Natka dobrze, tylko w drugim tak nie pędź - dobiegło z ujeżdżalni - daj jej trochę dychnąć, zaraz pojedziemy drugi raz. I proszę, Karolina!
- Raz kozie śmierć - pomyślała Karolina, chociaż wcale nie wiedziała, co to znaczy, i wjechała na ujeżdżalnię.
- Pamiętasz wszystko? - pani Marta uśmiechała się do niej, jak gdyby chciała dodać jej odwagi.
- Nie - odpowiedziała, zgodnie zresztą z prawdą.
- Nic nie szkodzi, powtórzymy sobie wszystko powolutku - pani Marta mówiła do niej całkiem inaczej niż przed chwilą do Natki. Karolina poczuła się nieco pewniej.
- Jedziemy tak...
I pani Marta powtórzyła powolutku kolejność przeszkód. Ale całkiem inaczej niż przedtem. Nic nie mówiła o żadnych zakrętach ani "cztery do żółtej", no nic, tylko jakie przeszkody po kolei.
- Powtórz - padło wreszcie.
- Jedziemy tak - Karolina podniosła rękę, w której trzymała bacik, i pokazując każdą przeszkodę, wymieniła je po kolei, myląc się może raz albo dwa.
- No, mniej więcej dobrze - pani Marta cały czas była mila jak na początku, kiedy zaczynały jeździć - zagalopuj sobie, zrób kółeczko wokół ujeżdżalni i jedź.
Karolina przyłożyła łydki, ale chyba zbyt mocno, bo Fany zakręciła tylko ogonem, i ruszyła z miejsca od razu pełnym galopem.
- Wolno, wolno! - usłyszała głos pani Marty przez szum wiatru w uszach - zwolnij wreszcie! W takim tempie nie da się skakać nawet takich małych przeszkód! Nie jedź, zrób sobie jeszcze jedno koło, tylko wolno! Sarenka, nic się nie zmienia, skaczemy w takim samym tempie jak normalnie. O, teraz dobrze - usłyszała, kiedy przytrzymała nieco wodze i Fany zwolniła - i tak jedziemy cały parkur.
Pierwsza była przeszkoda, na której się rozgrzewali, czerwona stacjonata. Tutaj skok był łatwy. Po pierwszej zakręt na lewo i kolejna przeszkoda, znowu łatwo, teraz w prawo, dwa skoki i cooo?!... Pociągała raz za prawą, raz za lewą wodzę, a Fany posłusznie skręcała to w jedną, to w drugą stronę, kiedy jednak dojechały do ogrodzenia, klacz się zatrzymała. Karolina siedziała bezradnie na przednim łęku siodła, bo gwałtowne hamowanie przed ogrodzeniem wytrąciło ja zupełnie z równowagi. Czuła, że nie wie, gdzie dalej, i że na pewno nie zabiorą jej na zawody.
- No i co, osiołku? - głos pani Marty był spokojny i wesoły - teraz w prawo na żółto-czarny okser i w lewo na...
- Już wiem! - Karolina doznała nagłego olśnienia. Usiadła z powrotem w siodło, zebrała wodze i ruszyła na żółto- czarny okser. Okazało się, że same skoki nie są już problemem. Po okserze w lewo i na szereg z dwóch stacjonat. Dwie przeszkody, jedna za drugą, skakały już wcześniej, na treningach. Nie jest to takie trudne, kiedy trzyma się konia za grzywę. I tym razem nie było problemu, ale czy po szeregu to już koniec?! I znowu pustka. Co dalej?! O, na pewno nie! Tym razem nie zatrzyma się na płocie! Teraz będzie chyba na lewo albo na prawo... Jadę tu... Myśli przelatywały jej przez głowę z szybkością błyskawicy. Naprowadziła konia na pierwszą przeszkodę, która wyrosła przed nią zaraz po zakręcie. I z tym skokiem nie miała kłopotów.
- No, to już na pewno wszystko - pomyślała, szczęśliwa, że jednak się udało.
- Karolina to jakaś nowa moda? - pani Marta śmiała się, idąc w jej kierunku - żeby skakać oksery w drugą stronę? Nie widziałaś, że jedziesz pod włos?
Sarenka nie wiedziała, co znaczy pod włos, ani dlaczego nie można pojechać przeszkody "w drugą stronę", bo przecież na treningach zawsze skakali to w jedną, to w drugą stronę. Wniosek był jednak jeden - to nie tę przeszkodę powinna była skoczyć.
- Po szeregu miałaś pojechać w lewo, na żółtą stacjonatę, ale jak na pierwszy raz to i tak było super - pochwaliła pani Marta - jeszcze raz, od szeregu.
Było super! Gdyby Karolina stała na ziemi, z pewnością by podskoczyła z radości. Zrobiła jeszcze koło, najechała na szereg. Po szeregu Fany próbowała skręcić znów w prawo, ale Karolina nie pozwoliła i zdecydowanie zakręciła na lewo. Ostatnia stacjonata i koniec! Na pewno pojedzie do Rybnika!
- Dobrze, młoda, daj jej dychnąć, zaraz pojedziemy jeszcze raz. Proszę, Natka! - głos pani Marty był zupełnie normalny, tak jak gdyby przed chwilą nie wydarzyło się nic szczególnego, a Karolina przejeżdżała codziennie jakieś parkury. Ale kiedy wyjechała na "kółko", do ogrodzenia podbiegły dziewczynki.
- Ale super skakałaś - Basia miała na twarzy wypieki z przejęcia.
- No, nieźle ci poszło jak na pierwszy raz - Żółwik z uznaniem kiwał głową - drugi raz będzie jeszcze lepiej.
- Ale się bałam - Karolina odważyła się w końcu komuś to powiedzieć.
- Phi, też mi powód do strachu - wydęła policzki Matylda, która też stępowała obok na jakimś koniu - najwyższa stacjonata miała tam może 80 centymetrów.
- Dla mnie to wysoko! - Karolina poczuła złość, że ktoś chce zbagatelizować jej sukces - jesteś zła, że mi dobrze poszło! - dodała.
- Na Fany każdemu by dobrze poszło - Matylda zrobiła minę, którą później nazwali "twarzą żmii" - szkoda tylko, że nie może zapamiętać za ciebie kolejności przeszkód, bo resztę i tak zrobiła sama.
Karolina już miała odpowiedzieć coś równie przykrego, ale z ujeżdżalni dobiegło:
- Proszę, teraz Karolina.
- Jadę! - krzyknęła, rzucając Matyldzie jedynie nieprzyjazne spojrzenie.
- Mam nadzieję, że teraz pamiętasz? - pani Marta była już zwyczajna - gdyby co, zaufaj koniowi, ona z pewnością pamięta. Proszę, jedziemy.
Nie bała się tak bardzo jak za pierwszym razem. Nie zapomnieć, nie zapomnieć - to była jedyna myśl, która nieustannie kołatała się w jej głowie.
Zagalopowanie było już spokojne. Zrobiła jeszcze koło przed pierwszą przeszkodą, żeby "ustawić konia na rytm". Nie bardzo wiedziała, co to znaczy, ale tak zrobiła przed przejazdem Natalka. Fany pokonywała przeszkody płynnie i wydawało się, że rzeczywiście wie, co dalej trzeba skakać, a może to Karolina pamiętała? W każdym razie parkur pokonały tym razem bezbłędnie.
- Brawo - pani Marta była zadowolona - możesz jechać do Rybnika. Proszę, Matylda...
Karolina przyłożyła policzek do szyi idącego już stępem konia.
- Jesteś kochana - powiedziała po cichu, żeby tylko Fany to usłyszała - Boże, jaka jestem głodna!
Co dają odznaki jeździeckie >>poczytaj<<
c.d.n