Część III - Rozdział siódmy

Część III

 

VII

 


     Do Krakowa dojechali już po ciemku. Klub wyglądał jak rozświetlona wyspa wynurzająca się z pogrążonych w półmroku Swoszowic. Przed bramą stała w kolejce jeszcze jedna ciężarówka i kilka samochodów z przyczepami do przewozu koni. Pan Paweł wyłączył silnik. W koniowozie zapanowała nagle cisza, można było przestać krzyczeć i rozmawiać normalnie.
    - Kontrola weterynaryjna - Filip podniósł się z łóżka
    - Dlaczego stoimy? - zapytał Żółwik sprawdzają papiery koni.
    - A my mamy papiery? - Basia odczuwała niezwykłe podniecenie i bardzo chciała być już w środku.
    - Jak znam życie, to nasze są już sprawdzone - odezwał się zza kierownicy pan Paweł - Marta z Mikołajem już na pewno dojechali.
Kolejka przesuwała się powoli, kiedy przyszła ich pora, do koniowozu podszedł jakiś wysoki uśmiechnięty pan
    - Dzień dobry, panie Pawle - powiedział - wasze dokumenty sprawdziłem, chciałbym tylko zobaczyć konie.
    - Już, doktorze! - pan Paweł wysiadł z auta i otworzył niewielkie drzwiczki z boku, którymi można było wejść do koni. Basia obserwowała wszystko przez szybę z wnętrza kabiny. Wysoki pan, jak się okazało - pan doktor, z niejakim trudem dostał się do środka. Porozglądał się, zajrzał koniom - nie wiedzieć czemu - do nosów i wysiadł.
    - W porządku, możecie wjechać - powiedział i podszedł do następnego auta, które właśnie podjechało.
Wokół stajni było jasno jak w dzień. Wszędzie panował wielki ruch.
    - W Rybniku to było całkiem spokojnie - zauważył Żółwik.
    - Tutaj jest dwa razy więcej koni - odparł Filip - a poza tym, co chcesz? Mistrzostwa!
Basia czuła się nieswojo. W Rybniku myślała, że to największe zawody, jakie mogą być, ale tutaj już na wstępie wszystko było tak jakoś "bardziej"...

W czasie rozładunku i później, w czasie karmienia, do Filipa, Matyldy i Żółwika ciągle ktoś podchodził i witał się z nimi. I dzieci, i dorośli, i tacy pomiędzy. Jednym podawali tylko rękę, z innymi rzucali się sobie na szyję i całowali jak ze starymi przyjaciółmi. Basia stała trochę z boku i zazdrościła im, że wszystkich znają.
    - Co tak stoisz w kącie? - do Basi podeszła pani Marta i pogłaskała ją po głowie.
    - Tak się trochę głupio czuję, nikogo tu nie znam odparła Basia, patrząc na panią Martę swoimi wielkimi oczami.
    - Nic się nie martw - pani Marta włożyła uśmiech numer dwa, taki jak mama, kiedy chciała Basi dodać otuchy - w przyszłym roku przyjedziesz na Mistrzostwa startować i wtedy będziesz już wszystkich znała, obiecuję.
    - Ja? - Basia nie mogła w to uwierzyć, mimo że pani Marta powiedziała "obiecuję" - strasznie bym chciała.
    - Jeżeli strasznie byś chciała, to na pewno ci się uda...

    Czwartek był pierwszym dniem Mistrzostw. Wszystko zaczynało się w południe od przeglądu koni. Dla zawodników i luzaków początek miał miejsce dwie godziny wcześniej, bo przygotowanie konia do przeglądu na Mistrzostwach to nie przelewki.
Pan Paweł obiecał im, że w czasie Mistrzostw będzie karmił za nich rano konie, więc mogli się spokojnie wyspać. W świetnych nastrojach weszli do stajni. Filipowi dobry nastrój minął, kiedy otworzył drzwi do boksu Crazy.
   - Koniu, co ja ci zrobiłem? - wyszeptał niemal przez łzy. Wczoraj pościelił jej dodatkowy balik słomy i dla pewności nałożył cienką derkę, żeby w miarę czysta doczekała od wczorajszego mycia do dzisiejszego przeglądu. Niestety, wszystkie zabezpieczenia zawiodły. Rozerwana derka leżała w kącie boksu. Nie pomógł też dodatkowy balik słomy, Crazy była brudna od uszu do ogona, wyglądała za to na bardzo dumną z siebie i zadowoloną. Na widok Filipa kategorycznie zażądała cukru, trącając go wymownie głową.
  - No, żebyś się nie zdziwiła! - odpowiedział jej Filip na trącanie - ciekawe za co?
Crazy nie przestawała jednak.
    - No dobrze, masz - Filip trochę zmiękł - ale nie rób mi tego już nigdy więcej, zgoda?
Crazy zjadła cukier i pokiwała głową - pewnie na znak, że się zgadza, ale Filip dobrze wiedział, że pod tym względem nie może jej wierzyć ani odrobinę.

 

Dziś już nikt nie daje koniom cukru tylko specjalne, przeznaczone dla koni zdrowe smaczki. Jak prawidłowo nagradzać konia? >>kliknij<<


    - Natalka czyści Hetmana - do boksu wszedł Żółwik- bierzesz prawą stronę czy lewą? - zapytała, wiedząc, że czeka ich ciężka praca, bez gwarancji powodzenia.
    - Wszystko jedno - odpowiedział zrezygnowany Filip - z obu stron wygląda na taką, która od nowości nie była czyszczona.
    - Damy radę - Żółwik otworzył skrzynkę z przyborami do czyszczenia - tylko się pośpiesz.
Reszta koni nie zrobiła swoim opiekunom takiej niespodzianki jak Crazy Filipowi, ale i tak mieli sporo pracy. W ruch poszły szczotki, szmatki, pędzelki do kopyt, spraye z nabłyszczaczami do sierści. Wielka hala, w której ustawione były boksy, rozbrzmiewała jak ogromny ul. Co chwilę ktoś coś pożyczał albo oddawał, ktoś komuś pomagał pleść warkoczyki, a ktoś zaplatał ogon. Postronny obserwator nigdy by się nie zorientował, że od jutra młodzi ludzie sprawiający wrażenie zgodnego grona przyjaciół - z równym zapałem jak dzisiaj czyszczą wspólnie konie, będą walczyć ze sobą o wymarzony medal. 

Jak wiadomo, Crazy była siwym koniem, którego dokładne wyczyszczenie było o wiele trudniejsze niż konia ciemnego. Jak to zrobić? >>Skorzystaj z porady<<

    Punktualnie o dwunastej ze wszystkich głośników rozległ się hejnał z wieży Mariackiej, by przypomnieć wszystkim, że są w królewskim mieście Krakowie. Hejnał był również sygnałem do rozpoczęcia przeglądu.

Na drodze wzdłuż hali, mniej więcej w połowie jej długości, ustawiony był długi stół, przy którym siedzieli sędziowie. Obok stołu stał ten sam doktor, który wpuszczał wczoraj konie na teren zawodów, ale już nie był w kamizelce, tylko w eleganckim garniturze, jak pozostali sędziowie. Wszyscy zresztą byli elegancko poubierani, nawet pan Mikołaj ubrał dzisiaj garnitur i wyglądał bardzo śmiesznie. Basia mało się nie udławiła, kiedy zobaczyła go rano przy śniadaniu, ale Żółwik kopnął ją pod stołem w nogę, bo nie wypadało się śmiać.

Przegląd zaczynał się od grupy A. Sabrina była druga na liście. Krecik trzymał jej konia, kiedy poprawiała jeszcze czapsy i po raz dziesiąty powtarzała sobie pod nosem - nazywam się..., koń..., jestem z klubu...
Kiedy poprzedni koń zszedł, Sabrina wzięła od Krecika Tip-Topa i podeszła do doktora. Stanęła naprzeciw niego, zadarła do góry głowę, bo z bliska doktor był jeszcze większy i mimo że się pochylał, to i tak głowę miał wysoko, wysoko.
    - Dzień dobry - pan doktor czekał chwilę, ale w końcu odezwał się pierwszy.
    - A właśnie - przypomniała sobie Sabrina - dzień dobry, nazywam się Tip-Top, koń Sabrina, jestem z klubu...
    - Chyba odwrotnie? - zapytał pan doktor.
    - Odwrotnie? A, może odwrotnie - zgodziła się Sabrina. Do doktora podeszła pani Marta i podała mu paszport Tipka, taki zeszyt, w którym było mnóstwo informacji na temat konia. Doktor otworzył paszport na stronie, na której był dokładny opis Tip-Topa. Zerkał to na konia, to do paszportu, sprawdzając, czy Tip-Top jest na pewno Tip-Topem. Po chwili okazało się, że tak.
    - Proszę stępem do choinki, a z powrotem kłusem - powiedział doktor, oddając paszport sędziom siedzącym przy stole.
Tym razem Sabrina już się nie pomyliła. Do choinki ustawionej na końcu drogi doszła stępem, obeszła ją z prawej strony (pani Marta powtarzała kilka razy, że to bardzo ważne, z której strony mają minąć choinkę, chociaż nie wyjaśniła dlaczego). Z powrotem koń sam ruszył kłusem, a Sabrina biegła obok, kiedy przebiegali obok komisji, pan doktor powiedział tylko:
    - Dziękuję! Proszę, następny koń.
    - Dobrze mi poszło? - zapytała Sabrina, kiedy tylko dobiegła do końca drogi, gdzie wszyscy już czekali.
    - Świetnie! - pani Marta nie mogła powstrzymać śmiechu.
    - A teraz, drogi Tip Topie, zaprowadź Sabrinę do boksu - Filip nie mógł się powstrzymać od złośliwostki.
    - No, może troszkę się pomyliłam, ale za to miałam czystego konia - odgryzła się Sabrina. Chyba skutecznie, bo Filip natychmiast zakończył przerwę i pobiegł dalej czyścić Crazy.

Po grupie A, w której wszystkie dzieci miały po jednym koniu, zaczął się przegląd grupy B. Od tej grupy zawodnicy mogli już startować na dwóch koniach. Matylda stała gotowa do przeglądu z Berkiem, a Basia trzymała Miniaturkę. Była wystraszona, jak gdyby to ona miała iść zaraz z koniem przed tę groźnie wyglądającą komisję. Miniaturka wyczuwała zdenerwowanie Basi i kręciła się, nie chcąc ustać w miejscu. Basia trzymała z całej siły, ale koń niewiele sobie z niej robił. Nie pomagały też uwagi Matyldy typu: "Uspokój ją wreszcie!", bo Basia bardzo chciała Miniaturke uspokoić, tylko nie miała zielonego pojęcia jak. Głaskanie po szyi pomagało na króciutką chwileczkę i koń znowu zaczynał swój taniec. Kiedy nadeszła już niemal kolej na Matyldę, zdarzyło się nieszczęście, którego ona, a w konsekwencji również Basia, omal nie przypłaciły zawałem. Miniaturka swoimi wyczyszczonymi, lśniącymi od smaru kopytami weszła bowiem prosto w pozostawioną przez innego konia kupę.
    - Uważaj! - krzyknęła tylko rozpaczliwie Matylda, ale było już za późno. Miniaturka dreptała w miejscu, brudząc się coraz bardziej, a Basia trzymała coraz bardziej kurczowo wodze, sparaliżowana strachem. Krzyk Matyldy zaalarmował co prawda stojącą kilka kroków dalej Natalkę, która podbiegła natychmiast Basi na ratunek i przeprowadziła konia na czyste już miejsce, ale ratunek nadszedł zbyt późno i kopyta Miniaturki wyglądały jakby w ogóle nie były czyszczone.
    - I co zrobiłaś?! - Matylda miała rozpacz w oczach.
    - Przecież ja nie chciałam! - rozpłakała się Basia - nie umiałam jej utrzymać.
    - Nie kłóćcie się! - Natalka rozumiała powagę sytuacji, było pewne, że z takimi kopytami doktor odeśle konia do stajni, a Matylda naje się wstydu i będzie musiała czekać na koniec przeglądu - Kreciku, biegiem po szmatkę do kopyt, kopystkę i pędzelek - dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Krecik, nie zastanawiając się "włączył turbo" i po chwili była z powrotem. Zaraz za nią przybiegł Żółwik.

    - Prosimy następnego konia - padło ze strony komisji.
    - Idź powoli i nie śpiesz się z regułkami- szepnęła Natalka do Matyldy, bo to ją i Berka wzywał właśnie doktor. Dziewczynki rzuciły się Miniaturce do nóg. Chyba pobiły rekord świata w czyszczeniu kopyt, bo zanim Matylda wróciła z Berkiem, kopyta Miniaturki wyglądały jak gdyby nic się nie stało.
    - Bardzo ładnie wyczyszczony koń - rzucił z uśmiechem pan doktor, który kątem oka obserwował całą sytuację - dobrze jest mieć przyjaciół - dodał i kazał ruszyć z Miniaturką kłusem. Dla Filipa i Romka przegląd przeszedł już bez przykrych niespodzianek. Z pomocą Żółwika udało się doczyścić Crazy w taki sposób, że przeszła przegląd bez żadnych uwag ze strony doktora, który jak wszyscy wiedzieli - nie tolerował na przeglądach niedoczyszczonych koni.

    Po obiedzie zaczęły się konkursy wstępne. To takie konkursy - nie-konkursy. Można w nich jechać w strojach treningowych i nikt nie wygrywa. Przeszkody ustawione były dla każdej grupy niżej niż miały stać nawet pierwszego dnia Mistrzostw i parkur był bardzo łatwy. Taki konkurs wstępny jest po to, jak mówiła pani Marta, żeby konie zapoznały się ze wszystkimi przeszkodami i nie wystraszyły się następnego dnia, którejś "szczególnie strasznej". Wszystkim poszło świetnie, a pani Marta mówiła tylko do każdego: "Dobrze!" i wcale się nie cieszyła.
Krecik i Basia biły za to brawo po każdym dobrym przejeździe i podskakiwały z radości, kiedy parkur kończył ktoś z klubu. Parkur był jeszcze piękniejszy niż w Rybniku. Przeszkody też były bardzo kolorowe, ale bardziej przystrojone pięknymi kwiatami, różnymi drzewkami i wszędzie pełno było reklam. Po prostu cudnie.
Wieczorem przy kolacji byli w świetnych nastrojach. Przekomarzali się i żartowali. Pierwszy dzień w Krakowie wszyscy mogli zaliczyć do tych dni, o których przed snem myślimy: "to był dobry dzień".
Kiedy mieli iść się myć, pani Marta powiedziała coś, co zapamiętali już na zawsze, i przypominali sobie w podobnych sytuacjach jak przykazanie.
    -Kochani, po dzisiejszym treningu wiem, że jesteście przygotowani. To są najważniejsze zawody w roku i przez cały rok wszyscy ciężko pracowaliśmy, żeby do nich właśnie się przygotować. Ale pamiętajcie, ważniejsze od medalu jest to, żebyście dobrze pojechali. Macie wykorzystać wszystko, czego przez cały rok zdołaliście się nauczyć. Jesteście tutaj z końmi - to jest sukces. Konie są dobrze przygotowane - to jest sukces. Potraficie naprawdę dobrze jeździć - to jest sukces. Nie chcę oglądać żadnego "tatarzenia" w waszym wykonaniu. Ma być równa, aktywna, ale spokojna jazda. Koncentrujemy się na przejeździe, a nie na medalach! Możecie żuć gumę, to uspakaja, tylko błagam, nie przed sędziami w czasie ukłonu. Wszystko będzie dobrze - dodała po chwili takim głosem, jak gdyby jutro mieli mieć zwykły trening, a nie start w Mistrzostwach Polski.
    - Marta, czy ty naprawdę się nie denerwujesz? - zapytał pan Mikołaj z niedowierzaniem, kiedy wszyscy poszli już spać.
    - Jestem przerażona i marzę żeby było już po wszystkim - odparła - tylko nie zdradź im tego przypadkiem - dodała po chwili.

C.d.n.

W czasach opisanej w tej książce historii, o możliwości pierwszego startu w zawodach decydował trener. Uprawnienia jeździeckie zdobywało się starując z coraz lepszymi wynikami. Na początku najważniejsze były konkursy L z oceną stylu. Od 2004 roku Polski Związek Jeździecki wprowadził  system trzystopniowej odznaki jeździeckiej – brązowej, srebrnej i złotej. Wszystkiego dowiesz się tutaj >>kliknij<<

 

Zobacz jaka odzież jeździecka jest odpowiednia na zawody:

Polecane artykuły

* Co dają odznaki jeździeckie?

* Co dają odznaki jeździeckie?

Po co są odznaki jeździeckie? Co nam daje uzyskanie poszczególnych odznak? "Polski Związek Jeździecki wprowadził w życie z dniem 01.01.2004 system trzystopniowej odznaki jeździeckiej – brązowej, srebrnej i złotej. Jego celem jest podniesienie jakości szkolenia w klubach i sekcjach jeździeckich, poprawa bezpieczeństwa osób uczących się jeździć konno jak i już potrafiących siedzieć w siodle, a także zwrócenie uwagi całego środowiska „koniarzy” na...