Każda dziewczynka chciała jechać pierwsza, bo wtedy można było sobie wyobrażać, że jest się Sylwią i prowadzi się teren. Kiedy pani Marta wymieniła Cezara jako pierwszego, Basia aż pisnęła z radości. Natychmiast jednak zrobiła poważną minę i ruszyła w stronę jaru. Stromy zjazd z grzbietu tak wielkiego konia wydawał się jeszcze straszniejszy niż normalnie, ale kiedy Cezar wszedł już do wody i ruszył w górę strumienia, wróciła pewność siebie. Koń szedł spokojnie, zrywając tylko od czasu do czasu kępki trawy rosnącej na brzegu. Basia odwróciła się do tyłu, tak jak to robiła zwykle w czasie terenu pani Sylwia, patrzyła z góry na dziewczynki jadące za nią.
- Uważaj - powiedziała w którymś momencie Karolina.
- Co mówisz? - Basia nie usłyszała, bo szum jaki robiły końskie nogi w wodzie, zagłuszał słowa.
- Uważaj! - tym razem Karolina krzyknęła, ale było już za późno. Gałąź, pod którą wielokrotnie przejeżdżały i nawet nie trzeba się było pod nią schylać, okazała się rosnąć zdecydowanie za nisko dla kogoś jadącego na Cezarze. Basi zdawało się, że wszystko przebiega w zwolnionym tempie. Najpierw gałąź wyciągnęła ją z siodła, później zaczęła przesuwać po końskim grzbiecie aż na zad, a kiedy zad się skończył, Basia z pluskiem wpadła do wody. Woda zamortyzowała upadek, ale była lodowato zimna i Basia wyskoczyła jak z procy, głośno piszcząc. Cezar początkowo chyba nawet się nie zorientował, że nikt na nim nie siedzi, ale kiedy coś za nim plusnęło i zaczęło piszczeć, podniósł głowę, zastrzygł uszami i ruszył przed siebie kłusem. Pozostałe konie ruszyły za nim, wzbijając fontanny wody. Basia po każdym przebiegającym koniu była bardziej mokra. Na końcu szedł Berek. Był najmniejszy i nie nadążał za resztą koni kłusem, więc tuż obok Basi zaczął galopować. Spod jego kopyt wystrzeliły strugi wody dwa razy większe niż spod kopyt poprzednich koni. Na Basi nie została sucha nitka. Dziewczynki nie potrafiły zatrzymać koni, które biegły za Cezarem. Ten dopiero przy wyjściu z jaru zwolnił i już spokojnie dotarli do bramy klubu. Przodem szedł Cezar bez jeźdźca, a za nim reszta koni dosiadanych przez dziewczynki. Po galopie w wodzie też nie były zbyt suche, ale w porównaniu z Basią, która szła z tyłu, i tak wyglądały nie najgorzej.
- Gdzie Basia? - zapytała nieco przestraszona pani Marta.
- Płynie za nami - odpowiedziała Karolina - nie schyliła się pod gałęzią.
- O, jest - zachichotała Paulina, wskazując bramę, w której stanęła właśnie Basia. Tym razem chichot Pauliny był w pełni uzasadniony. Nie dość, że cała mokra, to jeszcze oklejona błotem i piaskiem, bo wychodziła po strome ścianie z jaru prawie na czworakach. Wszyscy ryknęli śmiechem.
- Co się stało? - zapytała rozbawiona pani Marta.
- Nie wiem - odpowiedziała Basia - ale jestem dupa, a nie jeździec!