Część I - Rozdział szósty

Część I
 
 
VI
 
 
 
      Punktualnie o ósmej piętnaście Basia i mama wyszły z domu. Basia miała nawet wrażenie, że jedzie do klubu pierwszy raz, bo przecież nigdy wcześniej nie zabierała ze sobą torby z rzeczami. Mama jak zwykle miała rację i w klubie były pół godziny wcześniej. Basia nie była jeszcze nigdy rano w klubie. Atmosfera panowała zupełnie inna niż normalnie, uderzająca była przede wszystkim cisza i spokój. Kilka koni stało na wybiegu ze spuszczonymi głowami i tylko ogony, które poruszały się od czasu do czasu, świadczyły o tym, że zwierzęta są prawdziwe. Na tarasie siedział pan Mikołaj i pił kawę, oprócz niego nie było nikogo.
 
    - Witam, witam. Ta torba jest chyba większa od ciebie? - pan Mikołaj był w dobrym humorze. - Kaweczki? - zapytał mamę.
    - Chętnie - mama usiadła przy stoliku - rano nie zdążyłam, bo to to chciało znieść jajko - mama wskazała ręką Basię.      - Wcale nie! - obruszyła się Basia - tylko nie chciałam się spóźnić
    - To bardzo dobrze o tobie świadczy. Bardzo lubię ludzi punktualnych - uśmiechnął się pan Mikołaj- ale nie trzeba się było tak spieszyć, poniedziałek to u nas niedziela i wszystko idzie na zwolnionych obrotach. Nawet nie wiem, czy towarzystwo wstanie na śniadanie, bo bardzo późno wróciliśmy wczoraj z zawodów. Dzieci na obóz przyjadą dopiero po południu.
    - A jak się udały zawody - zapytała grzecznie mama.
    - Jak zwykle, nie najgorzej, ale mogło być lepiej - pan Mikołaj nalał mamie kawy. - Matylda wygrała dwa konkursy. Filip też kilka, dobrze jeździli. Najgorzej, ze Oliver okulał i nie przeszedł przez przegląd. Monika wystartowała tylko na Miniaturce, jakiś ten rok dla niej pechowy.
    - To nie Matylda jeździ na Miniaturce?! - wykrzyknęła Basia, chyba trochę za głośno, bo pan Mikołaj spojrzał na nią podejrzliwie.
    - Dlaczego pytasz? - spytał.
    - Nieee, tak tylko - Basia usiłowała wykręcić się od odpowiedzi.
    - Coś mi się wydaje, że wiadomości rozchodzą się po klubie, zanim ja zdążę podjąć decyzję - roześmiał się pan Mikołaj - Berek ostatnio świetnie skacze i Matylda pojedzie na nim Mistrzostwa, przyda się jej jakiś koń na podpórkę
    - Co to znaczy „na podpórkę"? - całe szczęście, że to mama zadała pytanie, bo Basia bardzo chciała wiedzieć, a sama nie miała odwagi zapytać.
    - Zawodnik przez pierwsze dwa dni mistrzostw ma prawo startu na dwóch koniach, a do klasyfikacji ogólnej liczy się wynik lepszego. Zdarza się, że najlepszy koń zrobi zrzutkę, wówczas jest jeszcze szansa poprawienia wyniku na drugim koniu. Jako „podpórka" dla Berka w grę wchodzi tylko Miniaturka. To dobry koń i mieści się w grupie koni do 130 cm, tak jak Berek. Liczę, że Matylda wygra te Mistrzostwa.
   - To Matylda będzie jeździła na pięciu koniach? - zapytała Basia z nutką zazdrości w głosie.
    - Jeżeli da radę. Jest bardzo pracowita, jej warto pomagać - pan Mikołaj odczytał zazdrość Basi jako podziw. Basia obiecała sobie, ze też będzie pracowita. Tylko co trzeba robić, żeby być pracowitym i jeździć na pięciu koniach, albo chociaż na dwóch? Na pewno coś wymyśli. Pan Mikołaj sam mówił, że można osiągnąć wszystko, trzeba tylko chcieć, a Basia najbardziej na świecie chciała startować w zawodach i wygrać Mistrzostwa - najlepiej na Miniaturce. Albo chociaż zobaczyć, jak takie Mistrzostwa wyglądają.
    - Myślę, że śniadanie jest już gotowe - pan Mikołaj podniósł się z krzesła. - Zapraszam - powiedział do mamy.
    - Nie, ja dziękuję, mam w domu mnóstwo roboty. Zostawiam to moje szczęście i zgłoszę się po nie za dziesięć dni.
    -Jak będziemy chcieli oddać - pan Mikołaj uśmiechnął się zagadkowo.
    - Będę walczyć jak lwica - roześmiała się mama i poszła w stronę samochodu.
    - No, mała, śniadanie - powiedział pan Mikołaj tonem nieznoszącym sprzeciwu.
    - A gdzie mam zanieść torbę? - Basia zrobiła wystraszoną minę, bo może pan Mikołaj nie wiedział, że ona ma tutaj również spać.
   - Zjedz najpierw śniadanie, a później się zastanowimy - powiedział pan Mikołaj i gdzieś poszedł.
 
Basia wtaszczyła swoją wielką torbę do domu, postawiła ją obok drzwi i weszła do jadalni. Śniadanie było już przygotowane, ale przy stole nikt nie siedział. Basia stała tak przez chwilę i nie miała pojęcia, co powinna robić. Była naprawdę głodna, ale wstydziła się usiąść sama przy stole. Przestępowała z nogi na nogę, czekając na kogoś znajomego, ale jakoś nikt się nie pojawiał. Żeby chociaż Karolina albo Paulina już tu były, ale one mają przyjechać dopiero wieczorem. Może pójść połazić po stajniach i zaczekać aż przyjdzie ktoś znajomy? Basia nie pamiętała, kiedy ostatnio była taka głodna, czuła, że żołądek za chwilę zje jej koszulkę, a na stole piętrzyły się półmiski z wędliną i serami, jajka, parowki, pomidory, bułeczki i co tam jeszcze. Kakao pachniało tak, że robiło się słabo. Dlaczego mama nie dała się namówić na to śniadanie?!
    - Co, mała - do jadalni cicho weszła pani Marta - już przyjechałaś, dlaczego nie jesz?
    - Miałam być na dziewiątą - Basia wolała odpowiedzieć na pierwszą cześć pytania.
    - Świetnie, że jesteś, ale obawiam się, że śniadanie będziesz musiała zjeść tylko w moim towarzystwie, bo reszta jeszcze śpi.
    - A o której wszyscy wstają?
    - Normalnie o ósmej, ale wczoraj wróciliśmy bardzo późno z zawodów. No, nakładaj sobie - pani Marta usiadła przy stole. Basia nałożyła sobie śniadanie i usiadła naprzeciw pani Marty. Jeszcze chyba nigdy w życiu dziewczynce tak nie smakowało śniadanie. Pomyślała nawet, że muszą tu mieć jakieś specjalne jajka, i chleb, i w ogóle wszystko.
    - Pani Marto, kiedy będziemy jeździć?- zapytała Basia, kiedy zaspokoiła już pierwszy głód.
    - Dzisiaj dopiero po południu, ale przed południem możesz pomóc innym wziąć na spacer konie, które były wczoraj na zawodach.
    - Na spacer, jak na przykład psa? - Basia nie bardzo umiała to sobie wyobrazić.
    - Mniej więcej, lecz smyczy nie zakłada się na szyje, ale na głowę. Konie startowały przez trzy dni w ciężkich zawodach, à potem jechały jeszcze dziesięć godzin w koniowozie, muszą więc rozprostować kości - pani Marta nalała sobie kawy.
    - Ale w koniowozie chyba się wyspały? - zapytała Basia, przypomniawszy sobie o łóżkach, o których opowiadał Filip. 
    - Bardzo wątpię, konie co prawda potrafią spać na stojąco, ale nie w jadącym samochodzie.
    - Dlaczego nie położą się na łóżkach? - zapytała naiwnie Basia.
    - Na jakich łóżkach? - zdziwiła się pani Marta.
    - Filip mówił, że konie mają w autobusie specjalne łóżka, żeby móc sobie spać w drodze - wyjaśniła Basia. Pani Marta parsknęła śmiechem, o mało się nie udławiwszy.
    - Nie wierz tak we wszystko, co mówi Filip. On lubi nabijać się z innych. Gorzej, kiedy ktoś nabija się z niego - pani Marta przestała się śmiać i już spokojnie dodała - w koniowozie konie całą drogę stoją w wąskich przegrodach, w których praktycznie nie mogą sie ruszać. Koń ma tak zbudowane nogi, że jest mu o wiele łatwiej niż człowiekowi stać długo i bez ruchu, ale i tak dziesięciogodzinna podróż jest bardzo męcząca.
 
Basia zaczerwieniła się ze wstydu. Obiecała sobie, że już nigdy nie uwierzy w to, co mówi Filip. I w ogóle przestał jej się podobać. Od dzisiaj przestaje go lubić. Taki wstyd!
    - Czemu zamilkłaś? Nie przejmuj się takimi drobiazgami. Jeszcze wielu rzeczy będziesz musiała się nauczyć, i jeszcze nie raz okaże się, że coś wygląda inaczej niż sobie wyobrażałaś. A Filipowi zaraz zrobimy psikusa. Idź do stajni i przeprowadź Crazy Girl do ostatniej stajni. Tam przygotowane są dwa boksy dla koni, które przyjadą po południu. Tylko musisz ją wprowadzić tylnym wejściem, bo z przodu złożona jest słoma. Zdejmij jej później kantar i powieś na wieszaku przed jej boksem. Wracaj szybko.
Basia nie wiedziała, na czym ma polegać psikus, ale pobiegła przeprowadzić konia tak jak kazała pani Marta. Po chili siedziała już z powrotem naprzeciw pani Marty. Rozmawiały jeszcze o czymś, czekając aż Filip wstanie i przyjdzie na śniadanie. Pierwsze przyszły jednak Monika i Matylda. Powiedziały "dzień dobry", ziewając przy tym jedna przez drugą, i zasiadły do śniadania.
    - Pani Marto, po śniadaniu konie na spacer? - zapytała Matylda.
    - Tak - odpowiedziała pani Marta - Oliver zostaje do czasu, aż przyjedzie doktor, Basia weźmie Miniaturkę, a Monika któregoś twojego konia.
    - A kto pomoże Filipowi? - zapytała jak zwykle troskliwa Monika.
    - Filip ma tylko jednego konia. Crazy sprzedana. Rano byli kupcy i ją zabrali - pani Marta powiedziała to tak poważnie, że Basia też by w to uwierzyła, gdyby sama nie przeprowadzała klaczy do ostatniej stajni. Na wszelki wypadek schyliła głowę, żeby się nie roześmiać.
    - Co?! - krzyknęły obydwie jednocześnie - żartuje pani?
    - Dlaczego miałabym żartować? - pani Marta utrzymywała powagę. Dziewczynki zerwały się z krzeseł i popedziły do stajni. Boks Crazy był oczywiście pusty. Przebiegły po innych stajniach, ale żadnej nie przeszło przez myśl, żeby zajrzeć do ostatniej stajni, w której zazwyczaj nie stały konie, tylko złożona była słoma.
    - Naprawdę jej nie ma - stwierdziła oficjalnie Matylda - a Filip wie?
    - Chciałam mu powiedzieć rano, ale spał jak suseł - stwierdziła beznamiętnie pani Marta -à propos, już prawie dziesiąta, możecie pójść go obudzić. Dziewczynki, zapominając o śniadaniu, pobiegły do pokoju Filipa. Z korytarza dobiegło głośne „powoli!" i „przepraszam!", widocznie wpadły na pana Mikołaja. Basia musiała trzymać się za nos, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
    - Co knujecie? - do jadalni wszedł pan Mikołaj.
    - Mścimy się na Filipie - zakomunikowała pani Marta tonem spiskowca.
    - A co znowu zmajstrował mój uroczy synek?
    - Później ci powiem - powiedziała pani Marta i prawie szeptem dodała - sprzedaliśmy dzisiaj rano Crazy.
Pan Mikołaj zrobił minę jak gdyby „wszystko rozumiejąc, nic nie rozumiał".  Ale nie było czasu na wyjaśnienia, bo korytarzem pędziło już stado słoni albo dwie dziewczynki i chłopiec. Nie wbiegli do jadalni, tylko popędzili do stajni, w której normalnie stała Crazy Girl. Po chwili wypadli stamtąd i zaczęli biegać po innych stajniach. Z jadalni wszystko było dokładnie widać, bo jedna ściana zrobiona była z okien wychodzących na stajnię. Na szczęście nikt nie zajrzał do ostatniej stajni. Wśród koni, które stały na okólniku, tez nie było ukochanego konia Filipa.
    - Gdzie Crazy? - Filip stanął w drzwiach jadalni. W ręku trzymał kantar i uwiąz swojego konia.
    - To nie był dość dobry koń dla ciebie, Filipku. Postanowiliśmy ją sprzedać. Rano byli kupcy. Nie mogłam cię dobudzić.
- Jak to nie dość dobry?! Jak to nie dość dobry?! - Filipowi ze zdenerwowania plątał się język - przecież wygrałem na niej wszystkie konkursy!
    - Takie tam konkursy, parę koni na krzyż - pan Mikołaj chyba się zorientował, na czym polega żart pani Marty.
    - Jakie parę koni na krzyż?! Jakie parę koni na krzyż?! - Filip już prawie krzyczał - w sto dziesięć były trzydzieści dwa konie, a w sto dwadzieścia - osiemnaście!
    - Nie wszystkie konkursy wygrałeś - pani Marta mówiła powoli i akcentowała każde słowo - w piątek nie wygrałeś sto dziesięć.
    - Bo mi skrzyżowała w zakręcie! Byłem drugi!
 Basi zemsta przestała się już podobać. Filip byt wyraźnie zrozpaczony. Zagryzał zęby, żeby się nie rozpłakać. Wybaczyła mu głupie żarty. Najchętniej krzyknęłaby, że koń stoi w innej stajni i pogłaskała po głowie.
    - Jeżeli mi obiecasz, że przestaniesz robić na złość słabszym od siebie, poradzę ci, żebyś zajrzał do ostatniej stajni - pani Marta też nie chciała przedłużać zemsty. Filip wybiegł jak poparzony. Po chwili prowadził już Crazy na swoje miejsce. Przez okno widać było, jak przytula się do jej szyi i coś szepcze do ucha. Na śniadanie tego dnia nie przyszedł.
 
    Po południu przyjechały Paulina z Karoliną i jeszcze kilkoro innych dzieci, których Basia nie znała. W budynku klubu było pięć pokoi dla dzieci. W każdym stały dwa piętrowe łóżka. Basia, Paulina i Karolina zamieszkały razem. Jedno miejsce zostało wolne, ale pani Sylwia powiedziała, że jutro przyjedzie jeszcze jedna dziewczynka, która zamieszka z nimi. Wieczorem, kiedy były już w łóżkach, Basia poczuła, że są wakacje. Długo nie mogły zasnąć, opowiadając sobie wydarzenia mijającego dnia i planując dni następne. Wieczorem brały po raz pierwszy udział w karmieniu koni. Pani Marta jeździła po stajniach z wielkim workiem wypełnionym w połowie gniecionym ziarnem owsa, a w połowie specjalną, jak się dowiedziały, paszą dla koni. Do tego miała wielką ilość pudełek i butelek z różnymi specyfikami. Dla każdego konia przygotowywała osobną mieszankę w specjalnym wiadrze, a dziewczynki biegały i wsypywały im to do żłobu. Niektóre konie stały spokojnie i czekały na swoją kolację, inne bardzo się denerwowały, grzebały kopytami, machały głowami i do tego rżały, aż strach było wejść. Wtedy pani Marta, widząc przestraszone miny dziewczynek, dodawała im odwagi, choć było też kilka koni, którym paszę wsypywała sama.
 
    Następnego dnia obudziło je skrzypienie otwieranych drzwi.
    - Cześć, jestem Agnieszka, mam z wami mieszkać - w drzwiach stanęła uśmiechnięta dziewczynka z wielką torbą.
    - Cześć - odpowiedziały Basia i Paulina i tez się przedstawiły. Karolina tylko coś zamruczała i naciągnęła kołdrę na głowę. Wstawanie było dla niej najgorszą czynnością, którą trzeba było wykonać w ciągu dnia. Wstawaniem martwiła się już zwykle wieczorem, kiedy trzeba było iść spać. Odwlekała zawsze pójście do łóżka tak długo jak długo się tylko dało, bo wiedziała, że wystarczy przyłożyć głowę do poduszki, a już ktoś będzie chciał, żeby wstawać. Tego dnia nikt nie chciał, żeby wstawała, ale jazgot, jaki zrobił się w pokoju, był nie do zniesienia i sen za nic nie chciał powrócić.
    - Cześć- wystawiła w końcu głowę spod kołdry - ja jestem Karolina.
 
Tego dnia zdarzyło się coś, czego jeszcze rano żadna z nich nawet nie podejrzewała. Nie miały pojęcia, że znalazły się w jednym pokoju nieprzypadkowo. Nie wiedziały, że na sporządzonej przez Sylwię liście z dziećmi przyjeżdzającymi na obóz, akurat przy ich nazwiskach widniała adnotacja pani Marty ,,umieścić w jednym pokoju". Nie przypuszczały, że spędzą ze sobą nie dziesięć dni, a wiele lat. Nie wiedziały, że połączy je prawdziwa przyjaźń, która przetrwa niejedną próbę. Ta przyjaźń właśnie się rodziła.
 
 
 
c.d.n