- Pojedziemy do klubu?! - wykrzyknęła Basia, kiedy tylko zobaczyła mamę.
- Dzień dobry córeczko, tez cię kocham!
- Dzień dobry mamusiu, bardzo cię kocham, okropnie tęskniłam, pojedziemy do klubu?
- Jest środek nocy, mogliby nie za bardzo ucieszyć się z twojej wizyty - mama przytulała Basię i już się śmiała jak zwykle.
-Trochę się jeszcze prześpimy i pojedziemy?!
- Dzisiaj jest poniedziałek, a nie środa, w poniedziałek, o ile wiem, konie mają wolne - mama nie miała w planach wyprawy do klubu.
-To pojedziemy tylko zawieźć Miniaturce marchewkę, proszę! - Basia od trzech dni myślała tylko o jednym. - - Zobaczymy - mama chciała zyskać na czasie.
- To świetnie - Basia uznała mamy „zobaczymy" za zgodę - to ja się chwilę prześpię i pójdę kupić marchewkę.
- Może pojedźmy najpierw do domu i opowiesz, jak było - mama otworzyła drzwi do auta.
- Było nawet nieźle! A o której pojedziemy?
- Jeszcze nie wiem, czy pojedziemy, a już na pewno o której. Morze bardzo zimne? - mama usiłowała zmienić temat.
- Nawet nie takie bardzo zimne, wchodziliśmy do wody po kolana. Chcieliśmy się kapać, ale pani nie pozwoliła. Mamo, czy ja bym mogła jeździć jeszcze w inne dni, a nie tylko w środę, i czy mogłabym mieć swojego konia? - Próba zmiany tematu zupełnie się nie powiodła. Mama czuła, że zbliża się rozmowa, o której wiedziała, że jest nieunikniona, od pierwszego dnia, kiedy zawiozła Basię do klubu. Odwlekanie jej niczego zapewne by nie zmieniło, może jest to więc właściwy moment.
- Córeczko - zaczęła tonem, który Basia dobrze znała i nazywała w duchu "smutne wiadomości" - myślę, że raz w tygodniu musi ci wystarczyć. Nauczycielom nie powodzi się zbyt dobrze. Inne dzieci w ogóle nie mogą jeździć konno. Inne dzieci mają swoje konie i jeżdżą codziennie i to na kilku koniach - pomyślała Basia. Nie chciała jednak robić mamie przykrości. Wiedziała, że mama zrobiłaby dla niej wszystko, co tylko by mogła. Szkoda, ze ktoś, kto ma dziesięć lat, nie może pracować. Można by sobie samemu zarobić i kupić konia.
- Nie martw się tak bardzo! - mama próbowała pocieszyć smutną Basię - w środę jest kumulacja w totolotku, jeśli wygramy, kupię ci dwa konie.
- Miniaturkę i Berka! - Basi od razu poprawił się humor. To oczywiste, że w totolotku powinien wygrywać ktoś, kto najbardziej potrzebuje, a przecież w tej chwili nikt nie potrzebuje bardziej niż ona!
- Gdyby jednak nie trafili w nasze numery, to na pocieszenie pojedziesz do klubu na dziesięć dni podczas wakacji.
- I będę, tam spała? - Basia zapomniała o totolotku.
- Tak. W wakacje przyjeżdżają tam dzieci na obozy. Dzieci, które nie mają swoich koni.
- I będę mogła jeździć dwa razy dziennie - jak Paulina i Karolina?
- Nie wiem, czy dwa razy, ale będziesz tam mieszkać i jeździć na pewno codziennie.
Tej nocy lub raczej poranka Basia, pomimo zmęczenia, nie mogła zasnąć. Do wakacji już tylko miesiąc. Ciekawe, jak będzie. Już na pewno będzie galopować i może będzie już jeździć na ujeżdżalni, skakać pewnie jeszcze nie, chociaż przecież nic nie wiadomo... Ciekawe, czy będzie jeździć na Miniaturce? Na Miniaturce w ogóle nie bałaby się skakać, na Migotce trochę by się chyba bała, bo Migotka jest dla niej jeszcze za duża (tak przynajmniej mówił pan Mikołaj, kiedy wróciła na Migotce z lasu.
Kiedy przyszedł w końcu sen, Basi śniły się zawody. Wszyscy skakali przez przeszkody, które pani Marta podnosiła i podnosiła. Miniaturka robiła zawsze jedno foulée, a pani Marta była bardzo zadowolona i ciągle mówiła "super", a na końcu powiedziała, że Basia wygrała.
Niestety, kumulację zgarnął ktoś inny. W środę po powrocie z klubu siedziały przed telewizorem razem z mamą i w napięciu czekały na losowanie. Podstępna maszyna wylosowała całkiem nie takie numery jakie byłyby potrzebne. Nawet urodzin Basi nie wylosowała, co świadczyło o oczywistym oszustwie.
Do końca roku szkolnego Basia jeździła na Miniaturce, a raz nawet, kiedy jazda skończyła się wcześniej i było jeszcze trochę czasu, jeździła na czarnym kucyku o imieniu Wirus. Jazda na Wirusie była pierwszą jazdą Basi na ujeżdżalni. Pani Marta powiedziała, że idzie jej bardzo dobrze jak na pierwszy raz, mimo że też pierwszy raz z niego właśnie spadła. Wirus był dużo mniejszy od Miniaturki i był słodki jak cukiereczek, ale miał też swoje wady. Czasem, kiedy już znudziła mu się jazda, a jeździec nie był zbyt sprawny, postanawiał, że wraca do stajni.
Tak też się stało podczas jazdy Basi - nagle Wirus postanowił wrócić do stajni. Nie zwracając najmniejszej uwagi na próby zmiany kierunku, wszedł pod ogrodzenie. Z racji swojego niewielkiego wzrostu, mieścił się pod nim z powodzeniem, niestety jeździec, w tym wypadku Basia, zostawał przewieszony przez ogrodzeniową żerdź. Śmiechu było co nie miara, ale później Basia przeżyła chyba najgorsze chwile w swoim życiu. Każdy, kto spadł z konia, musiał kupić czekoladę, i w tym nie było nic strasznego. Następnie jednak trzeba było stanąć na krześle i głośno powiedzieć "jestem dupa, a nie jeździec!". Basia takiego słowa nie używała nawet przy koleżankach, a co dopiero przy dorosłych. Co pomyśli sobie o niej pani Marta albo pani Sylwia? A jak to powie, będą się z niej śmiali na pewno przez tydzień albo jeszcze dłużej. Rozpakowana czekolada leżała na stole. Nikt się jednak nie poczęstował, wszyscy czekali, aż Basia wypowie obowiązującą formułkę. To było prawie niemożliwe. Stanęła co prawda na krześle, ale w gardle całkiem jej zaschło, za to w oczach odwrotnie. Nie płakała, ale łzy wypływały same, nie wiadomo skąd. Na dodatek wszyscy stali wokół i mieli świetny ubaw.
- Nie bój się, ja już to mówiłam trzy razy - Karolina chciała jakoś Basi pomóc - straszny jest tylko pierwszy raz.
- No, mała, trzeba było nie spadać - nawet Sylwia byta przeciw niej.
- Jestem dupa, a nie jeździec - powiedziała w końcu Basia, ale chyba za cichutko, bo wszyscy wrzasnęli:
- Głośniej!!!"
- Jestem dupa, a nie jeździec! - Basia zamknęła oczy, żeby nie widzieć szyderczych uśmiechów ze wszystkich stron. Efekt by jednak całkiem inny niż się spodziewała. Kiedy po chwili otworzyła oczy, nikt się nią już nie interesował. Każdy brał po kawałku czekolady i gadali na całkiem inne tematy. Nie było ani drwin, ani śmiechów.
- Co tak stoisz? Bierz czekoladę i do roboty - Sylwia uśmiechała się do niej jak zwykle.
- To już wszystko? - najgorsze, czego Basia tak bardzo się bała, w ogóle nie nastąpiło - i nikt się już nie będzie ze mnie śmiał?!
- I tak się długo śmiali. Trzeba było od razu krzyczeć. Przyzwyczaisz się.
- Ja nie będę więcej spadała - Basia nie miała ochoty jeszcze raz uczestniczyć w takim widowisku, a już na pewno nie w roli głównej.
- Masz zamiar przestać jeździć konno? - zdziwiła się Sylwia.